W tym roku wakacje były naprawdę egzotyczne - polecieliśmy na jedną z wysp kanaryjskich, Fuerteventurę. Nazwę wyspy można przetłumaczyć jako fuerte aventura czyli wielka przygoda. Mimo tej obiecującej nazwy w planach mieliśmy tylko leżing, plażing i nic-nie-robing ;) No, przynajmniej na początek ;) Lot z Katowic trwał pięć godzin i niestety wylecieliśmy wcześnie rano, co w praktyce oznacza jedno - zarwaną noc. W noc wylotu nie spaliśmy praktycznie wcale, dlatego pierwszego dnia po przylocie wybraliśmy się tylko na krótki spacer, by zobaczyć okolice. Zatrzymaliśmy się w hotelu położonym tuż przy morzu, więc widok od samego początku był całkiem przyjemny - woda i plaża :)
Plusem i minusem wyspy są silne wiatry. Z jednej strony nie czuje się wysokiej temperatury, z drugiej jednak piasek ma się dosłownie wszędzie, w ustach, w oczach, we włosach... Jak widać na zdjęciach wiało i to mocno, Kapelusza o mało nie straciłam już pierwszego dnia. Zgodnie z legendą pustynne wiatry mają zmieść Fuerteventurę z powierzchni ziemi. Jest to przekleństwo rzucone na jednego z panujących za zamordowanie swojego syna. Póki co jednak wyspa ma się całkiem dobrze i można przyjeżdzać ;)
Piękne niebieskie niebo i błękitna woda. Prawdziwy raj! Te kamienne konstrukcje to falochrony, zbudowane by chronić plażę przed morskimi falami.
Po spacerze na plaży wybraliśmy się na przechadzkę po okolicy. Wszędzie palmy, palmy, palmy i palmy. Każda z tych roślinek ma doprowadzonego węża, który daje im pić.
Tutaj małe porównanie widoków. U góry ładne małe domki, ale wystarczy nieco odejść od zabudowanych obszarów i znowu mamy suchy piach i kamień. Im dłużej chodziliśmy tym bardziej podziwiałam mieszakńców wyspy za przekształcenie tego wulkanicznego terenu w turystyczny raj.
Tak się rozglądaliśmy, że nawet nie zauważyliśmy, kiedy zapadł zmrok. Powoli wracaliśmy do naszego hotelu. Zatrzymaliśmy się w Elba Carlota, gdzie od rana do wieczora serwują mnóstwo pysznego jedzenia z całego świata. Mogę z czystym sumieniem każdemu polecić ten hotel. Śniadanie rozpoczyna się od 8.00 rano, a kolacja kończy o 22. Jedzenie było tak dobre i urozmaicone, że ciągle wstawiałam na Instagrama nowe fotki. Problem był taki, że niestety internet wieczorami działał kiepsko i starczało mi go tylko na wstawienie obrazków na Insta.
Raz nawet zjawili się muzycy przygrywający do obiadu :)
Wstawiam zdjęcie kotka, bo na wyspie jest sporo bezdomnych kotów, które turyści i mieszkańcy dokarmiają. Ten jest "lokatorem" hotelu. Mam nadzieję, że kolejni goście zorientowali się, że trzeba dać mu jeść...
Po nakarmieniu siebie i kotka, pora na sen... Pierwszego dnia po przylocie po prostu padliśmy... Plany i pomysły narodziły się dopiero po dłuuuuuuugim śnie ;)
0 komentarze :
Prześlij komentarz