Fuerteventura - wycieczka po wyspie


Ostatnią wycieczką, na którą się wybraliśmy była Fuerteventura Grand Tour czyli wyjazd objazdowy po całej wyspie. W przeciwieństwie do innych wypadów, ten w większości spędziliśmy w autobusie. Wychodziliśmy z autokaru średnio co godzinę, by obejrzeć nowe miejsce i pojechać dalej. Jak dla mnie super, bo byłam już mocno spalona i nogi mnie bolały, więc tym razem można się było skupić na oglądaniu i robieniu zdjęć. Z wszystkich wyjazdów ten najbardziej zaspokoił mój głód wiedzy ogólnej i historycznej na temat wyspy, więc byłam z niego bardzo zadowolona :) 

Naszą przewodniczką była wysoka Niemka, która mówiła w 3 językach (angielskim, niemieckim i francuskim), ale miała nieco dziwny akcent i ciężko ją było zrozumieć w każdym z nich :D Nie ma jednak co narzekać, bo była bardzo sympatyczna, a tego, czego nie zrozumiałam w trakcie wyjazdu, to sobie doczytałam w przewodniku.



Pierwszy przystanek to cudowne plaże w Corralejo. Za tym ogromem piasku chowało się morze, ale trzeba było kawałek przejść. Generalnie Wyspy Kanaryjskie dzieli się na dwie grupy. Fuerteventura i Lanzarote tworzą grupę wysp, które są bardzo suche i płaskie. Dlatego też słyną ze swoich plaż i jest to raj dla osób lubiących się opalać, natomiast bardziej aktywnych może zniechęcić monotonny krajobraz. Przewodniczka dała nam 15 minut na zrobienie zdjęć, ale wiele osób wsiadło z powrotem do autokaru już po 10 minutach. 






Drugi przystanek to rybacka wioska El Cotillo. O tym miejscu w trakcie wycieczki nie dowiedziałam się kompletnie nic. Zanim wysiadłam z autokaru, pani przewodnik skończyła wyjaśniać po co i jak długo mamy tutaj być. Przypadkowo trafiliśmy tutaj do muzeum (ostatnie zdjęcie), w którym wszystkie eksponaty miały przywieszoną cenę i chyba można je było kupić. Były to głównie obrazki nawiązujące tematyką do morza. Niestety nie starczyło czasu, żeby się czegoś więcej dowiedzieć, bo trzeba się było spieszyć do autobusu. Przyznam, że w tym punkcie wycieczki byłam trochę wkurzona... W końcu jakaś minimalna dawka wiedzy nikomu by nie zaszkodziła. 

Wkrótce jednak miałam inne zmartwienia. Pojechaliśmy zobaczyć Betancurię i niestety miałam miejsce w autokarze przy samym oknie. Za każdym razem jak spoglądałam w dół, robiło mi się słabo. Kiedy wreszcie dojechaliśmy do punktu widokowego i słynnego pomniku dwóch mężczyzn, wysiadłam z autokaru z ulgą, że może jeszcze trochę pożyję... Ufff... 


Skoro jednak ocalałam, to nic nie stoi na przeszkodzie, by pstryknąć kilka fotek ;) 



Na zdjęciach ten widok wydaje się wręcz kojący... Szkoda, że nie zrobiłam fotki jak autobus jedzie tuż przy krawędzi jezdni plus miny niektórych kobiet... :D Całe szczęście cały stres podczas jazdy wynagrodził widok pięknej Betancuri. Aha, nie wspomniałam, że Betancuria była pierwszą stolicą Fuerte. 







Zdziwiło mnie, że jest to takie ciche i spokojne miasteczko. Na ulicach małe grupki turystów, miejscowej ludności jakoś nie było widać. Moim zdaniem jest to najlepsze miejsce na wyspie jeżeli chodzi o zakup pięknych i oryginalnych pamiątek. Wciąż żałuję, że nie kupiłam więcej. Wydawało mi się, że jeszcze będzie okazja wydać w innym miejscu, ale nic nie dorównywało przedmiotom z Betancuri. 

Dawna stolica bardzo nam się spodobała i aż szkoda było stamtąd wyjeżdżać, ale po drodze czekały nas jeszcze dwie atrakcje. Pierwszą była wizyta na koziej farmie.   



Słyszałam takie opinie, że na Fuerte jest więcej kóz niż ludzi. Coś w tym jest ;) Sera koziego jest tam mnóstwo, więc biura podróży współpracują z producentami. Wycieczka kosztowała nas zaledwie 35 Euro, ale po drodze pokazano nam miejsca, gdzie można było zrobić zakupy. Zresztą na koziej farmie można było kupić nie tylko ser, była też tam na przykład pina colada, dżem z kaktusa czy kosmetyki z aloesu. Słowem, dla każdego coś zdrowego :) 



Biorąc pod uwagę fakt, że wszystkie płyny trzeba włożyć do walizki, nie kupiłam niczego do picia. Za to dżem z kaktusa (ten w małym słoiku na zdjęciu powyżej) jest po prostu pyszny. Oszczędzałam też trochę, bo kolejnym punktem wycieczki była wizyta w Fabryce Aloesu. 




Naszym przewodnikiem w fabryce był bardzo miły i uczciwy Włoch. Podkreślam, że był on uczciwy, bo mimo, że pokazywał nam produkcję najlepszej linii kosmetyków, produkowanych z 98% z aloesu, to jednak zaznaczał, że jest to tylko kosmetyk i cudów nie możemy się spodziewać. Jak rozpoznać oryginalny produkt? Przede wszystkim aloes nie pachnie i nie ma zielonego koloru. Jeżeli więc kupujemy produkt pięknie pachnący w dodatku w zielonkawym kolorze, to na pewno nie zawiera on zbyt dużo aloesu. Na zdjęciach powyżej rozkrojony aloes, który bezpośrednio można przyłożyć na skórę. Jest szczególnie skuteczny w przypadku poparzeń, podobno regeneruje skórę siedem razy szybciej.

W fabryce można dostać ulotkę w języku polskim z wieloma zabawnymi błędami, ciekawe kto ją tłumaczył ;) Produkty są dosyć drogie, ale są to przedmioty niemalże hand made. Nawet naklejki na opakowania przylepiane są ręcznie. Można też zamawiać online. Adres sklepu to: www.aloeveraonlineshop.com 


To była nasza ostatnia zorganizowana wycieczka. Chcieliśmy się jeszcze wybrać na inne, ale w tym upale po prostu nie mieliśmy sił. Wcieliliśmy więc w życie plan początkowy czyli plażing, leżing i nic-nie-robing i wcale to nie było takie złe ;) Zwłaszcza jak dookoła są takie przyjemne widoki :) 





Share on Google Plus

About Unknown

Cześć:) To ja, autorka bloga. Blogowanie to moje hobby, ale zajmuję się tym od niedawna, dlatego mam prośbę :) Jeżeli przeczytałaś/łeś post, to proszę zostaw komentarz. Wszystkie wskazówki i porady są dla mnie bardzo cenne :) Z góry dziekuję :)
    Blogger Comment
    Facebook Comment

3 komentarze :

  1. Fajna wycieczka, uwielbiam zwiedzanie z przewodnikiem, niestety mój mąż nie :) Na drodze kompromisu jedziemy raz na zorganizowany wyjazd, a raz na 'własną rękę' :) Fajnie, że wstawiłaś link do kosmetyków z aloesu, bardzo przydatny. MisCatalina

    OdpowiedzUsuń
  2. Posągi panów robią wrażenie :) zresztą jak cała wycieczka :)

    OdpowiedzUsuń
  3. To co mnie zaskoczyło w Twojej relacji to spokój jaki bije ze zdjęć. Jakby tam nikogo nie było :)
    Jakoś to miejsce zupełnie inaczej sobie wyobrażałam.

    OdpowiedzUsuń