Jandia - jedna z najpiękniejszych plaż na Fuerteventura


W przewodniku, który kupiłam plaża Jandia była wymieniona jako jeden z hitów Fuerteventury. W necie również same piękne zdjęcia, a fotografowie National Geographic to już w ogóle poszaleli i zrobili wręcz rajskie fotki. Skoro tak tam pięknie, czysto i bezpiecznie, jak obiecywały i książki i internety, to musimy jechać! Wycieczka na Jandię z lokalnego biura podróży kosztowała zaledwie 19 Euro i, jak zwykle, była to tylko cena za przejazd. Potem już wolna wola i albo zakupki albo plażowanie. Wybraliśmy to drugie, żeby się ładnie opalić i zrobić dużo rajskich zdjęć ;) 



Plaża jest ładna, nawet bardzo ładna, ale jakoś szczególnie mnie nie zachwyciła, muszę przyznać. 


To, co mi się spodobało to idealnie czysta woda. Na zdjęciu powyżej udało mi się uchwycić fragment morza, w którym akurat nikt nie pływał. Czekałam na ten moment dłuższą chwilę :D



Morze ciągle atakowało plażę. Przypływy były po prostu świetne. Próbowałam pisać różne rzeczy na piasku i w sekundę po ukończeniu dzieła, morze mi je zmywało. Woda była jednak tak cudownie chłodna, że wcale się nie gniewałam. 


Nazwę mojego bloga napisałam jednak dla pewności w miejscu, do którego morze nie miało szans dosięgnąć ;) Inni plażowicze przechodząc obok uśmiechali się do mnie, jednak jestem pewna, że nikt się nie zorientował, że chodzi o bloga. Pewnie im się wydawało, że Jandia tak bardzo mi się spodobała... ;) 



Latarnia na plaży i widok na miasteczko. W mieście można kupić sporo pamiątek, a sprzedawcy są bardzo mili i chętnie zagadują. Nie namawiają jednak do kupna pamiątek, a po prostu ucinają sobie pogawędki z turystami o wszystkim i o niczym :)



Skupiona na robieniu zdjęć, totalnie nie czułam jak mocno praży nas słońce. Po czterech godzinach zorientowałam się, że mam strasznie spieczone ramiona. Jest to tym bardziej dziwne, że użyłam filtra 50+, a mimo to słońce okazało się sprytniejsze. Z tego morderczego upału uciekliśmy więc do cienia czyli na zakupy. Jeden ze sprzedawców poradził mi urwać liść aloesu i bezpośrednio przyłożyć na oparzenia. Nie zrobiłam tego, bo się wstydziłam łamać aloes w środku miasta. W hotelu zużyłam całą tubkę witaminy A w kremie i trochę pomogło. Ale do końca wycieczki miałam problem z poruszaniem ramionami i ubierałam się w sweterki i koszule, żeby je chronić, co w tym upale wyglądało przezabawnie :D :D 
Share on Google Plus

About Unknown

Cześć:) To ja, autorka bloga. Blogowanie to moje hobby, ale zajmuję się tym od niedawna, dlatego mam prośbę :) Jeżeli przeczytałaś/łeś post, to proszę zostaw komentarz. Wszystkie wskazówki i porady są dla mnie bardzo cenne :) Z góry dziekuję :)
    Blogger Comment
    Facebook Comment

0 komentarze :

Prześlij komentarz